W przeddzień Wszystkich Świętych wspominamy inspektorów pracy, którzy na zawsze wpisali się w historię Państwowej Inspekcji Pracy. Jednym z nich był Marian Klott de Heidenfeldt, wybitny Główny Inspektor Pracy, który na samym początku funkcjonowania Inspekcji, jeszcze w okresie dwudziestolecia międzywojennego, położył fundamenty, które trwają do dziś i są nadal aktualne – mówi Główny Inspektor Pracy Marcin Stanecki.
Pierwsze lata funkcjonowania Państwowej Inspekcji Pracy w Polsce to był okres niezwykle trudny. Przez ten czas, aż do wybuchu II wojny światowej, przeprowadził inspektorów pracy ich szef Marian Klott de Heidenfeldt. Urodził się 133 lata temu, 1 listopada 1892 roku, w Nawłoku (powiat brasławski województwa wileńskiego). Wychowywał go stryj Ildefons Klott po tym, jak w Powstaniu Styczniowym polegli jego ojciec, dziadek i pięcioro kuzynów.
Marian Klott de Heidenfeldt to weteran I wojny światowej, piłsudczyk, jeden z organizatorów Związku Walki Czynnej w Petersburgu i Związku Strzeleckiego, działacz Polskiej Organizacji Wojskowej, w 1917 roku aresztowany przez władze niemieckie za działalność niepodległościową.
W 1915 r. ukończył Wydział Fizyczno-Matematyczny Politechniki w Petersburgu. Od 1918 r. kierował Wydziałem Rolnym w Ministerstwie Pracy i Opieki Socjalnej, równocześnie będąc okręgowym inspektorem pracy. 16 grudnia 1920 roku został mianowany przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego na stanowisko Głównego Inspektora Pracy. W czasie jednoczenia kraju, odbudowywania gospodarki, tworzenia nowego prawa nie była to praca łatwa. Brakowało wszystkiego, a zwłaszcza funduszy.
W okolicznościowym artykule, opublikowanym w biuletynie „Inspektor Pracy” (nr 1 z 1929 roku) z okazji dziesięciolecia funkcjonowania Inspekcji Pracy w wolnej Polsce Przemysław Podgórski pisał:
W 1929 r. sam Marian Klott de Heidenfeldt roku ogłosił referat „Praca i opieka społeczna”, w którym znalazły się gorzkie słowa:
„Żadna pozycja budżetowa nie była realna. Skomplikowana procedura otrzymywania nowych kredytów wywoływała zjawiska, że urzędnicy Inspekcji Pracy nie mogli w swoim czasie zakupić węgla, sprzętów biurowych i byli zmuszeni niekiedy zawieszać urzędowanie wobec nieopalania lokali i braku najniezbędniejszych sprzętów kancelaryjnych. Djety przy wyjazdach zanim zostały zwrócone przedstawiały trzecią część sumy, pierwotnie wydanej”.
Jednocześnie, co podkreślał, jedna z plag ówczesnego społeczeństwa – ogromna liczba wypadków przy pracy, powodujących śmierć i kalectwo robotników – wymagała pilnej interwencji państwa. Inspekcja pracy miała egzekwować przepisy prawa, czuwać nad ich przestrzeganiem w relacjach pracodawca – pracownik, a także stanowić swoisty hamulec bezpieczeństwa w wypadkach ich celowego i świadomego łamania przez obie układające się strony.
Okres dwudziestolecia międzywojennego to czas, gdy w działających w Polsce zakładach pracy odbywały się tysiące strajków i protestów, obejmujących nie tylko pojedyncze firmy, ale całe branże, co paraliżowało ówczesną gospodarkę. Wymagało to interwencji inspektorów pracy zajmujących się rozwiązywaniem takich sporów. Sprawy rozjemcze pochłaniały najwięcej ich czasu. A trzeba podkreślić, iż w zdecydowanej większości zarówno zatargów zbiorowych, jak i sporów indywidualnych trzeba było każdorazowo kilkukrotnych narad ze stronami, badania dokumentów, przedstawiania uzgodnionych kompromisów oraz ostatecznego nakłaniania stron do pojednania. Akcja pojednawcza inspektorów pracy realizowana była kosztem podstawowej działalności, tj. wizytacji zakładów pracy. W 1923 roku w zatargach w zakładach pracy, w których interweniowali inspektorzy pracy, liczba robotników biorących udział w konfliktach wyniosła około 800 tysięcy – przywołuje Tomasz Kozłowski w swojej monografii „Inspekcja Pracy w Polsce w latach 1919-1939”.
O tym, jak trudno było kierować niedofinansowaną i przeciążoną obowiązkami instytucją, daje wyobrażenie fragment referatu Głównego Inspektora Pracy Mariana Klotta „Inspekcja pracy w Polsce” wygłoszonego w Polskim Towarzystwie Polityki Społecznej:
Warto przytoczyć za danymi ówczesnego urzędu statystycznego, że w 1935 roku „przeciętny miesięczny zarobek pracownika umysłowego objęty ubezpieczeniem emerytalnym ZUS” wynosił 280,50 zł dla mężczyzny.
Inspektor Klott konstatował więc:
„Z punktu widzenia podstawowych zasad ustawy o inspekcji pracy mamy możność powoływania specjalnych inspektorów pracy – fachowców, którzy mają kontrolować te gałęzie pracy, gdzie z powodu postępów techniki wymagana jest specjalistyczna wiedza techniczna. Tych specjalistów mamy – zero!”.
A jednak wierzył w inspekcyjne ideały, rozumiał konieczność i rację bytu takiego urzędu. Chciał też wierzyć, że w przyszłości spotka się on z poparciem i silną akceptacją sfer rządzących. W swoim artykule „Kilka spostrzeżeń o działalności inspekcji pracy i zamierzeniach na najbliższą przyszłość” opublikowanym w biuletynie „Inspektor Pracy” pisał:
Jednocześnie zapowiadał powołanie w szeregi instytucji inspektorów specjalistów, wśród których mieli się znaleźć między innymi: inspektor zakładów wojskowych, czyli specjalista bezpieczeństwa pracy przy materiałach wybuchowych (lub innych objętych tajemnicą), inspektor morski i wód śródlądowych, inspektor pracy w kolejnictwie oraz inspektor – referent do spraw socjalnych:
„W ten sposób rozbudowana inspekcja pracy wraz z siecią lekarzy i asystentów będzie sprawnie działała i zyska uznanie w społeczeństwie jeszcze większe niż dotychczas”.
Wybuch II wojny światowej nie pozwolił na realizację tych zamierzeń i oczekiwań. We wrześniu 1939 roku, podczas obrony Warszawy inspektor Klott kierował sekcją zbiórki materiałowej w ramach Komitetu Samopomocy Społecznej. W czasie wojny działał także w Radzie Głównej Opiekuńczej, a następnie w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w Warszawie, gdzie był kierownikiem działu inspekcji. Był także członkiem Zarządu Głównego Konwentu Organizacji Niepodległościowych. W Warszawie przebywał do kapitulacji Powstania Warszawskiego.
Po wojnie próbował wrócić w inspekcyjne szeregi, ale ówczesna władza niechętnie sięgała po przedwojennych urzędników wysokiego szczebla. W latach pięćdziesiątych dwukrotnie aresztowany przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa. Wyjechał najpierw do Krakowa, gdzie przez jakiś czas pracował w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, a następnie osiadł na Śląsku, znajdując zatrudnienie w przemyśle górniczym. Był między innymi członkiem Rady Naukowej Instytutu Naukowo-Badawczego Przemysłu Węglowego, a także wykładowcą z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
Zmarł 28 lutego 1967 r. w Krakowie i tam został pochowany na cmentarzu Rakowickim.
(Zdjęcie: Narodowe Archiwum Cyfrowe)